sobota, lipca 26, 2008

Zacznijmy od Bratkowskiego


Przeczytałem bardzo ciekawy artykuł S. Bratkowskiego. Zgadzam się z tezami autora, aczkolwiek nie do końca może, i nie tylko w odniesieniu do tych, których krytykuje. Władza każda demoralizuje. Wiecej we wszystkim jest z Monteskiusza niz ze szczytnych idei humanizmu, choćby i postoswieconego.
Dlatego zamieszczam tutaj ten artykuł bez zmian, skrótów. Prośba - odczytajcie go UNIWERSALNIE!!! Nie odnoście go tylko do tych opcji, partii, systemów idei, o których wyraźnie pisze Bratkowski.
W ogóle bardzo polecam witrynę NIESFORMATOWANYCH. W tytule niniejszego posta jest bezpośredni link do tej www.
Oto ten tekst:
---------------------------- * * * ---------------------------------
STEFAN BRATKOWSKI - Dziedzictwo Carla Schmitta

Pisał nieoceniony Dedecius: „język wnosi pokój lub niepokój w społeczeństwo”. A „społeczeństwo jest pudłem rezonansowym języka”. Dedecius żywił przekonanie, że „w epoce językowych ruin, szumu werbalnego, wrzasku, bełkotu i zniekształceń (…) słowo ciche, powściągliwe, gęste okazuje się wśród wielu artykulacji najgodniejsze zaufania”.

Tak też i ja wolę nie zgadzać się - bez krzyku. Ale to, co oglądam i słyszę, rumor wciąż nowych awantur i oskarżeń, nie wydaje mi się przypadkiem. Kojarzy mi się z pewną, dość szczególną wyobraźnią polityczną. Szkoda, że to nie politolodzy sygnalizują nam jej symptomy. Bo tę wyobraźnię rodzi pewna, dość stara filozofia państwa. Lansował ją był w latach dwudziestych XX wieku wpływowy w Niemczech uczony, prof. Carl Schmitt. W skrócie: żadnego dążenia do monteskiuszowskiej „równowagi”, polityka to zespół zachowań i działań, wyznaczanych przez wrogość i sojusz. Nie ma polityki, jeśli nie ma wrogości, polityka polega na walce, potrzeba chwili dyktuje stosunki, można zrobić sojusznika z dzisiejszego wroga, i na odwrót, zostać jutro wrogiem dzisiejszego sojusznika. Prawo może być tylko prawem „sytuacyjnym”, to władza określa, kiedy wymaga się posłuszeństwa wobec danego prawa, bo to władza stanowi „porządek konkretny”, wyższy ponad porządek prawny i może podejmować decyzje, nie zważając na prawo. „Interes państwa jest czymś więcej niż związanie normą”, pisał Carl Schmitt, uzasadniając swój „decyzjonizm”. Nie akceptował władzy obliczalnej i przewidywalnej, która pozwalałaby obywatelowi projektować swoje losy na podstawie tej przewidywalności; parlamentaryzm był dlań mistyfikacją, wynikłą z utożsamienia parlamentaryzmu z demokracją. W jego rozumieniu demokracja nie potrzebuje parlamentu, który może paść w sidła większości; praktyka więc wedle Schmitta potwierdza zwycięstwo teorii bezpośredniego przymusu. A dzisiaj pewni młodzi ludzie z otwartą ironią powiedzieli mi, że za demokrację umierać nie będą. Formacja dzisiejszych uczniów Carla Schmidta nie tylko się urządza. Rządzi prezydentem i paroma mediami… Zasadę mediów – „co dzień nowy konflikt”, „co dzień nowa awantura”, wyzwalającą nową, anonimową jeszcze wrogość, zrodziła taka perspektywa świata. To nie tylko karierowiczostwo niedocenionych gwiazd intelektu i dziennikarstwa. To bardzo uporządkowana wyobraźnia. I to z jej językiem rezonuje spora część naszego społeczeństwa.

Historia nawraca. Pamiętam bunt mojego pokolenia przeciw stalinizmowi – jeszcze nie wiedzieliśmy wszystkiego o jego zbrodniach, zbuntowało nas powszechne, wszechogarniające kłamstwo. Stąd łatwo mi było rozumieć tych młodych ludzi, którzy stali w Londynie kilka godzin w deszczu, by oddać głos za zmianą rządu, na zasadzie – „byle nie oni”. Zbuntowała ich podaż kłamstwa i bredni, serwowanych sprawnie, ze stosownym, ale odrażającym bezwstydem. Zdawało się, to prawda, że po kłamstwach czasów słusznie minionych jesteśmy uodpornieni na wszelkie manipulacje, nikt nie przewidywał, jak skuteczne okażą się najtrywialniejsze nawet chwyty, odwołujące się do uczuć najniższych.. Tamte jednak manipulacje, stalinowskie i późniejsze, kompromitowały się same; te były zręczniejsze, uwodziły ludzi starszych, nawet przyzwoitych, pozorami prawdy i wartości. Zniecierpliwieni brakiem lekarstwa na ich problemy, odkrywając szwindle wracającej do władzy partii-dziedziczki, szukając satysfakcji moralnej za miniony ustrój, dali się zepchnąć w układ czarno-biały, z wyrysowaną tarczą, do której mogą skierować strzały sprawiedliwej wrogości. Z bezpiecznym komfortem pewności, że są po słusznej stronie, a wszystko inne jest wraże i złe. Nabrali prędko tej pewności, bo wrogów dostarcza się prędko i łatwo, z programami idzie trudniej i wolniej. A dla niedoszłych bohaterów jakaż to satysfakcja być bardziej szanownym od bohaterów uznanych!

Nabrani nie są winni. Są w końcu tylko widzami. Nikt nie oczekiwał i nie oczekuje od nich żadnej aktywności społecznej, nawet wokół siebie. Tylko - głosów. Jak dawniej - obecności na pochodach 1-majowych. Powtarza się stary mechanizm wyuczanej bezradności. Nie o wszystkim decyduje złożoność sytuacji, sztuczki marketingu politycznego, żerowanie na niewiedzy tych, którzy nie zdążyli przeprowadzić się do współczesnego świata komplikacji i wolą prawdy uproszczone. Nie mówmy też o swoistym lęku właścicieli prywatnych mediów, o dziennikarzach lizusach i krypto-rzecznikach prasowych, o których z góry wiadomo, co powiedzą lub napiszą. Sporo moich wybitnie inteligentnych kolegów po fachu ogranicza się do ról komentatorów bokserskiego meczu, w praktyce - awantur. Podziwia spryt sekundantów, celność uderzeń, zwinność uników i zwodów, nawet faule. Wszystko w kategoriach skuteczności. Pasjonuje ich konflikt – i pasjonuje odbiorców, robi nakład, „słuchalność” i „oglądalność”. Różni spece od wizerunku, marketingu, a i niektórzy politolodzy czy socjologowie, koncentrują uwagę na walczących, wykreowanych czasem doraźnie, politycznych gwiazdach. Media same uczyniły gwiazdami politycznymi awanturników o dwuznacznym politycznym pochodzeniu, obok nich - notorycznych kłamców i ewidentnych durniów jako atrakcje medialne. Z określoną intencją - by naszą uwagę odwrócić od sensacji, jakimi bywają wypowiedzi mądrych ludzi i przygody na drodze do prawdziwych sukcesów (kiedyś moją redakcję rozpędzono za popularyzowanie dzieła twórcy polskiego minikomputera; teraz nikt nie opowiedział, jak w Dywidach wyrastał chłopiec, który wygrał światowy konkurs na sterowanie pojazdem na Marsie).

Władza minionego ustroju nie potrzebowała fachowców, sama wszystko wiedziała lepiej. Po roku 1993 też na ogół nikt nie pyta o fachowców, z którymi współpracują rządzący. Być może przesadzam. Może unikanie ważnych pytań to po prostu amatorszczyzna młodego ciągle jeszcze dziennikarstwa. Popularyzatorów nauki i techniki można policzyć na palcach; ludzi, znających gospodarkę polską w szczegółach, także. Te trzy miliony mieszkań wcale nie musiały być bluffem, potrzeba nam znacznie więcej mieszkań, by dorównać standardom Zachodu Europy. Żeby jednak w Polsce uruchomić wieloletni boom budownictwa mieszkaniowego, fachowcy muszą wytłumaczyć, dlaczego nie wystarczy wolny rynek, kredyty i przedsiębiorstwa budowlane …

Być może przemawia przeze mnie kompleks wołającego na puszczy. Bo można było latami po 1989 roku pisać, że lud został na ulicy, i ostrzegać, że ktoś inny się nim zajmie, ktoś wrogi nie tylko demokracji, ale nawet naszej niepodległości - jakaś kremlowska agentura wpływu. Tworzyliśmy wolną Polskę także dla tych, którym się nie udaje, a nie udaje się im, bo nie wiedzą, jak sobie zorganizować pomoc wzajemną, zdobywanie wiedzy i umiejętności, ruch czytelniczy, systemy oszczędnościowe i ubezpieczeniowe, reaganowskie spółki pracownicze i spółdzielnie budownictwa mieszkaniowego, jak organizować swój groszowy pieniądz, by rósł na solidną podstawę bytu. Ale kogo to obchodziło? Od kiedy gazety porozdawano rozmaitym ugrupowaniom politycznym, bardziej lub mniej marginesowym, media zdominował teatr władzy; zapomnieliśmy, że polityczni redaktorzy doprowadzili do bankructwa nawet „Ekspres Wieczorny”. Od kiedy politycy konstytucyjnie zapewnili sobie kontrolę nad publicznymi radiem i telewizją, mediami najszerzej docierającymi, nikt już nie zastanawiał się nad możliwą powszechną edukacją demokratyczną i społeczną poprzez te media, bo cóż to mogło dać w grze o władzę?

Nie dziwiłem się więc, gdy niedawni rządzący tak atakowali dziennikarzy. Nie sadzali jednak do aresztów i więzień, paraliżowali co najwyżej dziennikarską ciekawość. Do dziś dnia nikt nie pyta, w jaki to sposób tajemniczy „Mecom” kupił od Orkli jej polskie gazety, przy jakim porozumieniu z polskimi rządzącymi i dlaczego najlepsi dziennikarze „Rzeczpospolitej” musieli ją opuścić w ramach czystki politycznej tak głupiej, że odeszli nawet dziennikarze śledczy? Jakimi środkami w „ustabilizowanej demokracji” można było tak „pocisnąć”, żeby stacja prywatna wykatapultowała swego czołowego dziennikarza? Dopiero niedawno dzięki Witoldowi Gadomskiemu i jego młodszym kolegom poznaliśmy historię machinacji z nieruchomościami na skalę milionów zł, historię istnej mafii polityków-kombinatorów. Owszem, była ta mafia w trudniejszej sytuacji, niż dawna siła przewodnia – władze partii-nieboszczki miały wszystko z tytułu samej władzy, a tu było trzeba jakże pomysłowych , nieledwie wyrafinowanych szalbierstw!

Nie zadaje się wielu pytań. Ale ciągle jeszcze niektórzy jak ja pamiętają sowiecką strategię „wyprzedzania Kościoła od prawej strony” w Polsce. Żeby zdobyć względy Polaków, należało być bardziej katolickim niż sam papież, bardziej tradycyjnym niż hierarchia Kościoła, trochę antysemickim i bardzo narodowym, słowem, przelicytować ją „prawicowo”. Po to był Pax Piaseckiego. Dziś to Rydzyk spełnia rolę klasycznej agentury wpływu na rzecz „Rosji państwa”, jak Rosję władzy określił Aleksander Lipatow (bo nie Rosji Wysockiego i Okudżawy, Rosji narodu). Rydzyk bez wstydu agitował, zgodnie z interesem Kremla, wbrew najżywotniejszym interesom Polski, przeciwko wejściu Polski do NATO i przeciwko wejściu do Unii Europejskiej. Nie zdobył większości. Ale nikt nie pyta, skąd aż tak dziwna opcja… Ani jak dostał w Moskwie przekaźnik potężnego zasięgu, jak załatwiał go z KGB w czasie, gdy wysiedlano z Rosji polskich księży. I chyba nikt już nie pamięta, że strategią Ochrany było skłócanie Polaków, i z Żydami, i między sobą. Ani, że interesem Kremla i w roku 1956, i w latach osiemdziesiątych XX wieku był wzajemny przelew krwi w Polsce. Ci ówcześni zadzierzyści „niepodległościowcy”, namawiający do walki zbrojnej, wyglądali na sowieckich agentów. Paru z nich zresztą było agentami. Agent przemawiał 11 listopada w imieniu KPN od Grobu Nieznanego Żołnierza.

Znam z przeszłości program walki z elitami, z inteligencją, program wymiany elit, obalania autorytetów. Nie dopiero ten Gomułki i Janusza Wilhelmiego. To się wiedzie z jędrnego, nieprzetłumaczalnego, bolszewickiego „dałoj gramotnyje”. Naszym elitom intelektualnym na razie – wymyślano. I dobierano bolesne uderzenia, dla kompromitacji inteligencji polskiej. Jest rzeczą oczywistą, że dla usunięcia możliwości korupcji w strefie najtrudniejszych operacji medycyny trzeba szukać rozwiązań systemowych, nie propagandowych. Mimo to uderzano, brutalnie poniżając dla demonstracji, w najwybitniejszych specjalistów. Minister bez sądu i możliwości obrony oskarżał publicznie wielkiego kardiochirurga, aresztowanego jak bandyta; ten artysta zawodu od wielu miesięcy nikogo nie operuje. Tak też aresztowano znakomitego neurochirurga. Do więzienia wsadzano mistrzów chirurgii kręgosłupa. Ich ręce, umiejętności takich jak oni, ratujące życie lub zdolność normalnego życia, są dobrem publicznym, wymagają specjalnej wręcz opieki, a niewykonane operacje kosztują życie lub kalectwo tych, których mogli uratować. Transplantacje też zamarły. Dziś ludzie umierają na Ziobrę. Podczas gdy zwymyślana łże-elita zwraca się, jak do I Sekretarza KC, z listami otwartymi do pana prezydenta „w obronie abonamentów”, nie wiedząc, że ustrój mediów publicznych z ich radami nadzorczymi i rozbudowanymi zarządami, żywiący setki ludzi prezydenta i jego brata, jak przedtem partii-dziedziczki, kosztuje ponad 1 mld zł rocznie. Z byłym hitlerowcem jako wiceprezesem publicznej telewizji.

Specjalna instytucja do ścigania korupcji, powołana ad hoc, z wiernych sobie amatorów, oddana „swojemu” człowiekowi, do złudzenia przypomina już nie Cze-Ka Dzierżyńskiego, ale taką samą, dokładnie w takim samym trybie powołaną, opisywaną w reportażu Antoniego Sobańskiego z hitlerowskiego Berlina roku 1933. Zamiast uformować wyspecjalizowany pion policji, złożony z zawodowców (po oczyszczeniu jej samej z korupcji, jeśli już, metodami z „Przełomu” Brattona), stworzono formację policji politycznej. Zamiast wykrywać korupcję, fingowała sam korupcję (trzeba być wyjątkową świnią, żeby uwieść kobietę dla jej skorumpowania). Chodziło o propagandę. I tak szło by to dalej: dostęp do zapisów chorób w ZUSie miał wzbudzić strach nawet w tych, którzy nie mają żadnych pieniędzy, ale źle myślą. Rozbudowa instytucji przemocy, z bronią palną dla policji skarbowej (!), to nie ambicje urzędników, to program polityczny.

Po drugiej wojnie światowej, aż po wiek emerytalny Carla Schmitta, żaden uniwersytet niemiecki nie zaoferował mu katedry. Schmitt, były hitlerowski radca stanu od 1933 r., zmarł w roku 1985, dożywszy lat 97; dożył tolerancji przez zapomnienie, bo jego poglądów nie zrehabilitowano nigdy. Czym chciałbym jednak przestrzec ludzi tej samej wyobraźni. Zarządzanie historią im nie pomoże. Ktoś ich podsumuje. Lub – zapomni. Jak Carla Schmitta.

Będzie może trudniej, Koleżanki i Koledzy, niż myślicie, niż ja sam myślę, ale jak powiadał Jerzy Zieleński, w końcu przychodzi i to, czegośmy najbardziej chcieli. Za mojej pamięci przyszło już parę razy. Los dał mi prawo do uśmiechu: siedem razy w moim życiu rozwiązywano redakcje, w których pracowałem, dwa razy zlikwidowano dodatek do masowej gazety, który redagowałem, sześć razy, w tym trzy w wolnej Polsce, pozbawiano mnie felietonu, a przecie tyle razy było mi już dane śmiać się ostatni. Przyzwyczaiłem się być niewygodnym, a w moim wieku nie wypada się niczemu dziwić. Stąd mój długofalowy optymizm. Reedukować zaś można i dzieci, i wnuki Carla Schmidta. To się też udaje.

---------------------------- * * * ---------------------------------

I na tym koniec artykułu Bratkowskiego. Niestety nie podzielam jego optymizmu zawartego w ostatnim akapicie. Zwłaszcza po tym jak widze dehumanizowanie sie obecnej partiii rządzącej, do której należałem do niedawna. Zresztą nie tylko o odhumanizowanie mi chodzi.:)
Tekst Bratkowskiego bez skrótów tylko przez 7 dni od dnia publikacji...

piątek, lipca 25, 2008

DO STARTU GOTÓW

Usunąłem wszystkie wcześniejsze posty, z wyjątkiem tego jedynego majowego.
Ostatnio pewne rzeczy w swoim życiu musiałem przewartościować, wręcz zmienić.
Chcę dzielić się z Wami poglądami na rózne tematy. Spójrzcie na CHARAKTERYSTYKĘ bloga. Krótka, ale dobrze oddaje istotę zamysłu.
Wybaczcie mi, jeśli zdarzy się, że nie będę używał polskiej czcionki lub jeśli wkradną się do tekstu niezamierzone literówki.
Zaczynam... i zapraszam do współtworzenia tego blogu...